Pobiłem niechlubny rekord tego bloga. O zgrozo, nie wpisywałem nic od ponad miesiąca. Nie tak miało być. Dziękuję tym, którzy mi o tym przypomnieli (No dobra, nie było ich dużo – całe trzy osoby ale to dla mnie wystarczająca motywacja.) Poza tym dzisiaj trzynastego piątek, a jak sam pisałem, w którymś z poprzednich wpisów w taki dzień przejawiam wzmożoną aktywność, uznając go za dobrą datę do załatwiania spraw, w tym zaległych i trudnych.
Wpis ma charakter prawie jubileuszowy albowiem 15 maja ubiegłego roku wkroczyłem na nową drogę życia zawodowego ruszając z działalnością Kancelarii legislacyjnej WZ. I od razu donoszę, że nie odpowiedziałem sobie i Wam do końca na pytanie postawione w pierwszym wpisie – Czy legislacja może wybić się na niezależność? Faktem jest, że przez rok utrzymywałem się z legislacji. Faktem jest także, że działałem całkowicie niezależnie. Ale jeszcze wiele przede mną. Do tej pory nie dbałem o marketing, nie narzucałem się ze swoją ofertą. Jedna rzecz prawie w ogóle nie „zagrała”. Nie udało mi się zachęcić do skorzystania z usług szkoleniowych w zakresie legislacji samorządowców, choć tutaj starałem się z większą intensywnością. (Będę się starał dalej innymi niż do tej pory narzędziami.)
Natomiast, potwierdziłem w praktyce właściwie wszystkie refleksje, podejrzenia i przewidywania jakie towarzyszyły mi przy starcie. Legislacja to terra incognita dla prawie całej reszty świata, w tym świata prawniczego. I to często na poziomie bardzo podstawowym. Nawet doświadczeni i uznani na rynku radcowie prawni, adwokaci, prawnicy korporacyjni nader często nie odróżniają ustępu od punktu (i nie przeszkadza im to), a wytłumaczenie niuansów w sposobie „odczytywania” ustawy nowej (matki) i nowelizacji to już mission impossible.
Jak przypuszczałem komentarzy do moich wpisów nie ma wiele. I to nie dlatego, że wszyscy się ze mną zgadzają (chociaż co do zasady się zgadzają) ale raczej dlatego, że większość moich odbiorców to jednocześnie urzędnicy. Zakładałem, iż nie będą oni (bo nie mogą) zbyt aktywni. Przy tej okazji kolejna refleksja. Nie wszyscy mieli łatwość rozmawiania ze mną jako przedsiębiorcą. Zdarzały się pytania, żartobliwe sugestie albo inteligentne figury retoryczne sprowadzające się ustalenia, czy aby ich autorzy nie rozmawiają z lobbystą. Zakładałem, że tak będzie – nie przeszkadza mi to. Nota bene, ciągle zadaję sobie pytanie, czy nie zarejestrować zawodowej działalności lobbingowej. To już ostatni kawałek działalności legislacyjnej, której nie przećwiczyłem na własnej skórze. Uczestnicy procesu legislacyjnego niebędący przedstawicielami władzy publicznej są zupełnie bezbronni wobec aspektów proceduralnych i spraw związanych legislacyjną stroną procesu prawodawczego, co pośrednio ogranicza ich merytoryczny wpływ projekty, którymi są zainteresowani.
Przez ten rok w legislacji wydarzyło się nadzwyczaj wiele. Punktami kulminacyjnymi było opublikowanie nowelizacji Zasad techniki prawodawczej i nieopublikowanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego. W pierwszej sprawie wypowiadałem się przed i po i będę się jeszcze wypowiadał omawiając niektóre zmiany. W sprawie drugiej też się wypowiadałem. To jest jeden z pozytywnych aspektów mojej niezależności, chociaż wcale nie cieszy mnie ta satysfakcja.
Boli mnie poziom legislacyjny projektów, które proceduje i przyjmuje parlament. Projekty „poselskie” nierzadko urągają podstawowym zasadom prawidłowej legislacji i za nic mają podstawowe techniki legislacyjne. Podstawą prawa jest jego stałość, uniwersalność stosowanych technik, zachowanie systemowych prawidłowości, ciągłość instytucji prawnych, wreszcie odporność na partykularyzmy i bieżące potrzeby polityczne. Wbrew mojej praktyce nie będę podawał przykładów. Po prostu stwierdzam, fakt i już.
Niestety efektem tego stanu będzie (już jest?) deprecjacja legislacji jako narzędzia tworzenia dobrego prawa. W tworzeniu projektów, zwłaszcza ustaw, muszą pomagać profesjonaliści – legislatorzy.
Pierwszego kwietnia minęło 20 lat od kiedy poważnie zajmuję się legislacją (1. 04. 1996 r. zostałem najęty do Biura Legislacyjnego Kancelarii Sejmu). Od tego czasu ogólny poziom legislacji stale się podnosił. Stworzono może nie system ale wiele miejsc i narzędzi podwyższających poziom kompetencji redaktorów projektów aktów normatywnych. Ten dorobek zarzuca się, nie wykorzystuje się go, bo nie może być wykorzystany do projektów wątpliwych, z szeroko rozumianego, legislacyjnego punktu widzenia. Może to nawet lepiej, że dobre zmiany serwowane są w sosie własnym.
Co dalej? Będę dalej sprawdzał, czy legislacja może wybić się niezależność? W końcu się dowiem.
Najbliższy wpis w terminie krótszym niż ostatnio.
WZ